Historie
Bo w ogniu próbuje się złoto...
Autor: Ryszard

„Bo w ogniu próbuje się złoto, a ludzi miłych Bogu - w piecu poniżenia.”

Po moim nawróceniu powyższe słowo było jednym z pierwszych fragmentów, które skierował do mnie Pan. Zapadły mi bardzo głęboko w serce. Nie wiedziałem wtedy, co oznaczają i jak często będę do nich wracał.

Kilka lat temu zacząłem odczuwać zmiany w odbieraniu bodźców czuciowych w nogach. Nastąpiły zmiany w prędkości przewodzenia niektórych włókien nerwowych. W związku z tymi dolegliwościami udałem się do lekarza neurologa. Ta wizyta rozpoczęła dość długi okres diagnozowania mojego schorzenia i badań trwający ponad rok.

Był to dla mnie bardzo trudny czas upadku i czas powstawania, walki duchowej na modlitwie i rezygnacji. Najgorsze jednak było jeszcze przede mną. Lekarz, który mnie prowadził, podejrzewał stwardnienie rozsiane i zdecydował wysłać mnie do kliniki na specjalistyczne badania. Odebrałem to prawie jak wyrok śmierci. Po kilku miesiącach oczekiwania na miejsce w klinice zostałem przyjęty na oddział. W sali szpitalnej leżałem z osobami, które miały stwierdzone stwardnienie rozsiane w różnym stadium. Byłem przerażony.

Rozpoczęła się największa próba w moim życiu. Przez kilka dni nie potrafiłem nawet się modlić. Czytałem Pismo, a słowo do mnie nie docierało. Nie mogło się przebić przez mur niewiary, załamania i smutku. Chciałem się poddać. Po kilku dniach wróciła mi jednak chęć do walki. Słowa, które czytałem, do mnie nie docierały, ale zacząłem sobie przypominać fragmenty, które wcześniej znałem na pamięć, które były mocno zakorzenione i wyryte w moim sercu. Niektóre powtarzałem w myśli nawet setki razy (między innymi wyżej cytowany Syr.2.5). Dzięki temu zmieniło się moje serce. Pojawił się promyk nadziei i wiara, że jeszcze nie wszystko stracone.

Dotarła do mnie świadomość, że bez względu na to, jaka jest moja choroba i jaka będzie diagnoza, to i tak moje życie zależy od Jezusa. Badania, które miałem, jednoznacznie ani nie wykluczyły, ani nie potwierdziły SM. Wychodząc ze szpitala, miałem jeszcze większą świadomość, że moje życie jest zależne od Jezusa. To był ogień, który mnie oczyścił. Od tego czasu minęło już sześć lat. Żyję normalnie i mogę się swobodnie poruszać, a wszystkie dolegliwości zniknęły. Chwała Bogu!

Duch Święty dawcą szerokiego myślenia
Autor: Ola

Gdy zwierzysz się Jezusowi ze swoich marzeń, uważaj! Mogą Mu się spodobać i postanowi je zrealizować, wspólnie z Tobą. Zacznie się ciężka praca, walka o wiarę, ale wszystko zostanie okraszone cudami, na zachętę, aby się nie wycofać, aż osiągniesz wymarzony cel. Tak było w moim przypadku.

Gdy byłam w szkole średniej, nie udało mi się zdać matury. Murem była matematyka. W mojej szkole obowiązywały dwa egzaminy: matura i dyplom dający uprawnienia zawodowe. Ten ostatni zdałam z oceną dobry plus. Skoro miałam dyplom, mogłam podjąć pracę w zawodzie. Mijał czas, kompleks braku matury narastał we mnie. Czułam się gorsza od ludzi. Zaczynałam wierzyć, że nic ciekawego poza codzienną mozolną pracą mnie nie czeka w życiu. Dodatkowo poważnie podupadałam na zdrowiu. Miałam poczucie ,,zarzuconej sieci” na moje życie i nie widziałam możliwości wyplątania się z niej. Gdy miałam 28 lat, usłyszałam o Jezusie od mojej serdecznej przyjaciółki z pracy. Przyjęłam Go jako Pana i poszłam za Nim. Najpierw doświadczyłam jednego z licznych uzdrowień. Skoro byłam zdrowa, to zaczęłam marzyć o dalszej nauce. Myśl o szkole filmowej poszła zupełnie w niepamięć. W moim sercu pojawiło się marzenie ,,nieosiągalne” – studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim i zdobyć dyplom tej uczelni. Sama przed sobą ukrywałam to marzenie, ja dziewczyna bez matury.

Coraz częściej różne osoby namawiały mnie do dalszej nauki. Nieśmiało rozważałam w sercu, czy mam odwagę podjąć to wyzwanie i zapytać Jezusa, jaka jest Jego opinia. Zapytałam! Słowa z Ks. Iz. 54,2-4 były jak wschód słońca. Duch Święty zachęcał do odważnego, szerokiego, nieskrępowanego myślenia, patrzenia na możliwości Boże, a nie ludzkie. W krótkim czasie zgłosiłam się na egzamin maturalny bez solidnego przygotowania. Jezus ostrzegał mnie, abym poczekała i przygotowała się do egzaminu. Miałam przecież kilkuletnią przerwę w nauce. Byłam nierozważna, nieposłuszna i popełniłam błąd. Oczywiście ponownie nie zdałam matury i było mi bardzo wstyd.

I znów mijał czas. Uczyłam się szerokiego Bożego myślenia, podchodzenia z wiarą do wielu spraw w życiu, ,,zdobywałam wały i przeskakiwałam mur dzięki mojemu Bogu” (Ps.18,30). Tak Jezus doprowadził mnie do kolejnego egzaminu maturalnego. Dyrektorka szkoły, gdy poznała moją historię niepowodzeń z powodu matematyki, postanowiła mi pomóc. Poprosiła nauczycieli z innych szkół w mieście i utworzyła dla mnie komisję egzaminacyjną z biologii. To był pierwszy egzamin z biologii w tym liceum. Nadszedł dla mnie czas nauki. Maturę zdałam z ocenami bardzo dobrymi i dobrymi. Pani dyrektor, w czasie akademii, wręczając świadectwa maturalne, wyczytała moje nazwisko jako przykład osoby solidnie uczącej się i godnej naśladowania. Wspominam o tym, aby oddać chwałę Jezusowi, bo On wie, jak bardzo mi się czasem nie chciało uczyć ze zmęczenia i ile zachęty dawał mi Duch Święty, abym się nie poddawała.

Zaraz po maturze złożyłam dokumenty na wyższą uczelnię. Pracę licencjacką pisałam u profesora, którego nikt nie chciał na promotora. Ja też go nie chciałam, ale Jezus go chciał. Praca została oceniona na ocenę celującą. Została wyróżniona przez prezydenta miasta, w którym znajduje się uczelnia, a przez następne lata była lekturą obowiązkową dla studentów z kolejnych roczników. To też zasługa Jezusa i wybranego przez Niego profesora. Po licencjacie miałam rok przerwy w nauce, musiałam mieć czas na inny rozwój. O Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie przestałam myśleć, bo był daleko, ale Uniwersytet Śląski był blisko. Podeszłam praktycznie. Wiedziałam, że mam zdawać na studia magisterskie.

Egzamin był wyznaczony na drugą połowę czerwca. Przygotowałam dokumenty. Przez ponad miesiąc nie byłam w stanie dotrzeć na uczelnię, aby je tam złożyć osobiście, a był to warunek podejścia do egzaminu wstępnego. Wszystko się przeciwko mnie sprzysięgło. Byłam bliska załamania. Egzamin się odbył beze mnie. Byłam przybita, nie rozumiałam tego, co się zdarzyło. Wreszcie pogodziłam się z sytuacją. Minęły jakieś 2-3 tygodnie, była połowa lipca. Obudziłam się wcześnie rano, czułam obecność Ducha Świętego. On naprawdę lubi wczesne poranki. Usłyszałam, jak mówi do mojego serca ,,Bo to ma być Kraków!” i wiedziałam, o czym do mnie mówi Pan. Tego samego dnia zadzwoniłam na uczelnię i uzyskałam informację o prowadzonym naborze na Wydziale Zdrowia Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Egzamin wyznaczony był na 9 września. Pisałam go w potężnej auli na wydziale biochemii. Spośród wielu ławek szanowna komisja wybrała dla mnie właśnie tą, na której w starym, drewnianym blacie ktoś nożem wystrugał kilkucentymetrowy napis „JEZUS”. Byłam ,,skazana” na dostanie się na te studia. To były trudne, ale piękne lata.

Moja praca magisterska zdobyła wyróżnienie ze względu na opisany w niej temat, została przedstawiona na międzynarodowej konferencji w Krakowie z okazji 100-lecia pielęgniarstwa w Polsce. CHWAŁA JEZUSOWI! ,,Moje” sukcesy budziły zawiść osób, z którymi pracowałam. Zablokowano mi możliwość podjęcia nauki na specjalizacji, która daje duże uprawnienia i była wymagana w miejscu mojej byłej pracy. Z czasem okazało się jednak, że było to Boże działanie. Pan zachęcił mnie, aby nie marnować czasu i pokierował mnie na Uniwersytet Śląski na Wydział Prawa i Administracji. Dyplom UJ był kartą wstępu na studia podyplomowe ,,Prawo w ochronie zdrowia”. Tę wiedzę również wykorzystuję w swojej pracy zawodowej i nie tylko. W ubiegłym roku, po 29 latach pracy z dziećmi, zmieniłam pracodawcę i radykalnie zmieniłam charakter swojej pracy.

W mojej obecnej pracy mam pełną swobodę głoszenia Ewangelii, to też było moim marzeniem i przedmiotem intensywnych modlitw do Ojca. Po trzech miesiącach w nowej pracy, której się dopiero uczę od podstaw, dostałam propozycję podejścia do egzaminu na dwuletnią specjalizację. Koszt takiej nauki to około 4-5 tysięcy złotych. Pierwsze 25 osób, które zdobędą najwyższą liczbę punktów, nie ponosi kosztów kształcenia. Jest to opłacone przez Ministerstwo Zdrowia. Jestem jedną z tych 25 osób. Specjalizacja kończy się egzaminem państwowym w Warszawie.

Tak sytuacja wygląda dzisiaj. Mój Pan nie męczy się i nie nuży, dodaje mocy zmęczonemu i pomnaża siły omdlałego… Ci co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły. (Ks. Iz.40) Jeszcze nie wiem, gdzie mnie skrzydła Jezusa zaniosą, ale myślę, że to będzie ciekawy lot. MYŚL SZEROKO, bo „szeroko Jego łaski rzeka płynie wciąż”.

Uwolnił mnie od uzależnień
Autor: Andrzej

Pragnę w tym świadectwie opisać, jak Jezus Chrystus odmienił moje życie. Jeszcze kilka lat temu żyłem zupełnie inaczej niż obecnie. Będąc w szkole średniej zaimponował mi tzw. ,,luźny" sposób życia.

Coraz częściej zacząłem sięgać po alkohol, papierosy, literaturę dekadencką, muzykę rockową, silnie odurzające narkotyki (haszysz, heroina). Kilka lat życia w takim stylu doprowadziły mnie do skrajnej depresji i uzależnienia od środków narkotycznych. Doprowadzony do ostateczności, zacząłem szukać pomocy u psychologów i u ludzi, którzy zawodowo zajmują się pomocą i terapią dla narkomanów. Ale niestety poszukiwania te zakończyły się niepowodzeniem.

Pewnego wiosennego dnia spotkałem starego znajomego jeszcze z czasów szkoły średniej. Darek opowiedział mi niesamowitą historię o tym, że jego życie, które było podobne do mojego, odmienił Jezus Chrystus, można powiedzieć, że uczynił go wolnym człowiekiem. Po wysłuchaniu, ja również zapragnąłem takiego życia, o jakim mówił Darek. Marzyła mi się prawdziwa wolność, sens życia, radość z każdego przeżytego dnia. Cieszyła mnie ta wiadomość, że Jezus Chrystus jest dzisiaj realny. Niedługo po tym spotkaniu, w prostej modlitwie poprosiłem Jezusa, aby zaingerował w moje życie i uwolnił mnie od wszystkich uzależnień.

Jezus wysłuchał mnie i dzięki Niemu rozpocząłem życie od nowa, pod Jego przewodnictwem. Dzisiaj Jezus jest moim najbliższym przyjacielem. Największą radość sprawia mi, gdy widzę Jego działanie w moim życiu. Chwała Panu!

On mnie kocha
Autor: Krzysiek

Chcę krótko opisać moje życie, na dowód istnienia osoby, którą możesz teraz poznać. Mam na imię Krzysztof. Moje życie nie było dla mnie wystarczająco obfite i radosne, żebym był z niego zadowolony. Jestem człowiekiem, któremu trudno okazać uczucia na zewnątrz, z drugiej jednak strony należę do ludzi wrażliwych.

Okres szkoły podstawowej wspominam niemile. Nauka szła mi kiepsko. W wieku 12 lat stałem się grubym, dorastającym chłopcem, ustępującym sprawnością fizyczną swoim kolegom. Przez to zostałem odrzucony przez rówieśników. W swoich oczach uchodziłem za normalnego, mocno zbudowanego chłopaka. Po częstych docinkach na lekcjach w-fu, zacząłem się zamykać w sobie. Uważałem, że jestem w porządku a wszyscy inni nie mają racji. W rozmowach głos mój trząsł się, wyczuwalna była niepewność. Nie potrafiłem bronić swych argumentów, na docinki reagowałem złością. Często w towarzystwie stałem na uboczu, rzadko się odzywając, bo stwierdziłem, że nikt się nie liczy z moim zdaniem.

Tak też było. W ósmej klasie zacząłem szybko rosnąć i po otyłości nie było śladu. Jednak ślad po urazach pozostał. Od najbliższych kolegów doświadczyłem tyle przykrości, że nieraz się zastanawiałem, dlaczego z nimi trzymam. Potem nastąpił okres szkoły średniej. Zaczęły się dyskoteki, alkohol i problemy w nauce. Zacząłem szukać celu w życiu. Pewien kolega zaprowadził mnie do siłowni, gdzie poznałem wielu dobrze zbudowanych chłopaków. Zacząłem się angażować w kulturystykę. Przestałem pić alkohol, dawne towarzystwo odcięło się ode mnie. Cały zaangażowałem się w sport. Moje rozmowy, myślenie, zainteresowania, sposób odżywiania się były nastawione na kulturystykę. Zmieniłem styl życia o 180 stopni. Chęć dźwigania coraz większych ciężarów, posiadania mięśni, upodobnienia się do idoli z gazet pochłonęła mnie całkowicie. Na treningach dawałem całego siebie, czasem kręciło mi się w głowie ze zmęczenia. Dostrzegałem zmiany w budowie ciała, kulturystyka dawała mi pełną satysfakcję. Jednak do końca nie byłem szczęśliwy, bo nie miałem prawdziwego przyjaciela.

Z rodzicami nigdy nie prowadziłem szczerych rozmów, zwykle na pytanie: "Co u ciebie?", odpowiadałem: "Wszystko jest w porządku". Miałem bardzo zły obraz samego siebie. Kiedy się zakochałem, nie miałem odwagi szczerze porozmawiać ze swoją wybranką, bo od razu skazywałem się na niepowodzenie. Szczęśliwy byłem tylko w myślach i niespełnionych marzeniach. Wchodząc w dorosłe życie, nie miałem celu przed oczami.

Dziś moje życie wygląda tak, jak się tego nigdy nie spodziewałem. Ukończyłem studia, pracuję w szkole z młodzieżą jako nauczyciel. Mam wspaniałą żonę, właśnie taką, o której wcześniej mógłbym tylko pomarzyć. Moje patrzenie na siebie samego zmieniło się. Wiem, że jestem wartościowym człowiekiem, który doświadcza miłości i potrafi ją dawać. Mam wspaniałych przyjaciół, z którymi mogę szczerze i otwarcie pożartować, porozmawiać na każdy temat. Wiem, że mogę na nich liczyć w trudnych chwilach. W moim sercu nie ma lęku przed śmiercią, który mnie wcześniej prześladował.

To wszystko stało się dzięki konkretnej osobie, nieprzypadkowo. Właśnie w momencie, w którym nie wierzyłem już, że moje życie może być radosne, w momencie, gdy wszystko mi się w życiu waliło, a problemy wydawały się nie do przeskoczenia, doświadczyłem pomocy Jezusa Chrystusa. Pewna osoba opowiedziała mi o żywym Jezusie, który działa i jest zainteresowany moim życiem. Zawsze wierzyłem w Boga, ale nigdy Go nie doświadczałem, ani nie znałem Go osobiście. Postanowiłem zwrócić się do Niego o pomoc. W krótkiej modlitwie powiedziałam Mu, że chciałbym Go poznać. Zaprosiłem Go do mojego życia, aby był moim Panem. Pojawiła się chęć życia i radość w sercu. Ufność do ludzi, którą zatraciłem, wróciła na nowo. Otrzymałem odwagę do wychodzenia z inicjatywą do innych ludzi. Na studiach podczas sprawdzianów nie musiałem ściągać, co praktykowałem w szkole średniej. Potrafiłem się normalnie nauczyć dużych partii materiału. To Jezus jest najbliższą mi osobą. On mnie kocha takiego, jakim jestem.

Naśladowanie Go stało się dla mnie czymś, co mnie cieszy i daje sens mojemu życiu. To właśnie Jezus powiedział: "Nikogo, kto do Mnie przyjdzie, precz nie odrzucę" (J 6, 37).

Pan widzi serce
Autor: Aśka

„…nie tak bowiem, jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce.” (I Sm 16,7b)

Kiedy patrzyłam na jedną z pacjentek przebywających na naszym oddziale, widziałam bardzo schorowaną, cierpiącą kobietę. Chorowała na rozsiany proces nowotworowy, udar mózgu i zmiany chorobowe na skórze. Przy każdej czynności pielęgnacyjnej kobieta ta kuliła się i kwiliła z bólu, ale nigdy nie narzekała.

Jej postawa bardzo mnie ujęła. Zaczęłam modlić się w duchu i prosić Pana, żeby ulżył jej cierpieniom. Pojawiła się też myśl, żeby powiedzieć tej kobiecie Ewangelię. Szybko ją odrzuciłam, tłumacząc sobie, że to nie ma sensu, bo pacjentka ma zaburzenia mowy. Po powrocie z pracy podzieliłam się tą sytuacją z moją współlokatorką. W trakcie rozmowy padło stwierdzenie: „Można spróbować, przecież to jej nie zaszkodzi”.

Podczas kolejnego dyżuru, Duch Święty sam przypomniał mi o tym. Kiedy podeszłam do tej pacjentki, żeby podać jej wieczorne leki, w moim sercu pojawiła się myśl: „Zanim podasz ten lek, pomódl się z nią”. Zapytałam ją, czy chce przyjąć Jezusa do swojego serca, czy chce oddać Mu swoje życie i swoją chorobę? Odpowiedź była twierdząca. Na początku powtarzała za mną dokładnie każde słowo, a potem zaczęła wypowiadać inne słowa. Mimo tego nie przerwałyśmy modlitwy. Kiedy skończyłyśmy, kobieta chwyciła mnie za rękę i powiedziała: „Ja przepraszam…, ale ja sercem…, ja sercem”. Jestem bardzo wdzięczna Jezusowi za to, że ta kobieta oddała Mu swoje serce, a Bóg wysłuchał mojej modlitwy. Było też niesamowite, że po dwóch dniach rozognione, sączące rany na jej ciele były prawie wygojone. Chwała Panu!

Ale akcja, Boże!
Autor: Sylwia

Zawsze lubiłam sport, trenowałam od wielu lat lekkoatletykę, więc Akademia Wychowania Fizycznego była moim marzeniem. Jednak na drodze do spełnienia tego marzenia stanęła mi dyscyplina, która była moją piętą Achillesa, a mianowicie – pływanie! Strach przed wodą i mierne umiejętności pływackie sprawiły, że postanowiłam zdawać na pedagogikę na Uniwersytecie Śląskim. Egzamin wstępny poszedł mi dobrze i liczyłam, że bez problemu się dostanę.

Straciłam grunt pod nogami, gdy się okazało, że zabrakło mi trzech punktów i jestem na liście oczekujących, a nie przyjętych. Zaczęłam wtedy modlić się do Boga i prosić Go, żeby mi pomógł, bo nie wiedziałam, co mam dalej robić, gdzie dalej iść, jakie studia wybrać. Muszę dodać, że był to okres, w którym szukałam Boga w swoim życiu i bardzo chciałam być blisko Niego, jednak nie znałam Go jeszcze osobiście. Po namyśle doszłam do wniosku, że spróbuję sięgnąć po marzenia i wezmę udział w dodatkowym naborze do Kolegium Nauczycielskiego w Raciborzu na kierunek wychowanie fizyczne.

Na egzaminie wstępnym oprócz testu psychologicznego, gimnastyki, dwóch gier zespołowych i lekkoatletyki, przyszli adepci musieli również przepłynąć dwoma stylami i to oczywiście na czas. Wszystkie dyscypliny były dla mnie do przejścia, oprócz pływania. Nie umiałam pływać poprawnie żadnym stylem, a skok na główkę mnie przerastał. Przygotowywałam się do egzaminów i jednocześnie modliłam się do Boga o pomoc.

Było bardzo dużo chętnych i od razu na początku zapowiedziano, że jeśli którejś z dyscyplin nie zaliczymy, to wstęp na studia jest mało prawdopodobny. Chodziłam na basen, ćwiczyłam, ale – szczerze mówiąc – efektów nie było widać. Na główkę skakać nie potrafiłam, żadnego stylu pływackiego nie opanowałam na tyle, by poczuć się pewnie. Wiedziałam, że musiałby się stać jakiś cud, żebym się dostała.

W noc poprzedzającą egzamin modliłam się do Boga własnymi słowami o pomoc, wsparcie i poprosiłam o jakieś Słowo, które mnie pokrzepi, umocni, da nadzieję. Wtedy przeczytałam historię z Ewangelii Jana o urzędniku z Kafarnaum, który przyszedł do Jezusa i poprosił o uzdrowienie umierającego syna. Jezus odpowiedział mu wtedy między innymi: Jeżeli znaków i cudów nie zobaczycie, nie uwierzycie. To właśnie Słowo stało się żywe i prawdziwe już następnego dnia.

Gdy przyjechałam na egzaminy wstępne i miałam podejść do sprawdzianu z pływania, zaplanowałam sobie, że zacznę pływać stylem grzbietowym, bo wtedy nie muszę skakać na główkę, a drugą długość przepłynę żabką, ale oczywiście moją żabką, czyli bez zanurzania głowy. Jakie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się przed startem, że pływanie jest odwołane, ponieważ poprzedniego dnia wykryto bakterie gronkowca i zamknięto basen. To był ten Boży cud – właśnie dla mnie! W tym miejscu i w tym czasie Jezus zaplanował taki nieoczywisty scenariusz, który odmienił mój los, a Słowa czytane dzień wcześniej stały się realne jak nigdy wcześniej.

Mam świadomość, że taki był Boży zamysł, bo dzięki temu dostałam się na studia. Tym bardziej, że właśnie na tych studiach dzięki koleżance poznałam Jezusa osobiście i szczerze oddałam Mu swoje życie. Szukając Go, znalazłam i doświadczyłam Jego pomocy. Zaczęłam przyjaźnić się z Jezusem i poznawać Go.

Dzięki Bożej pomocy pływanie, które mnie przerastało, zaczęło mi wychodzić. Stopniowo znikał strach przed wodą. Co więcej, na drugim roku w czasie zajęć profesor z pływania mnie wyróżnił i przed całą grupą na moim przykładzie pokazywał, jak poprawnie i stylowo powinno się pływać żabką! Jezus jest niesamowity i ma poczucie humoru.

Jezus przede wszystkim
Autor: Marcin

Kiedy studiowałem na Politechnice Krakowskiej, przeżyłem niezwykłą sytuację. Zacznę od tego, że w czasie pierwszego roku studiów zmarnowałem dużo czasu, więc chcąc jakoś zdać egzaminy, korzystałem ze ściąg. Później nastąpił ważny moment – oddałem swoje życie Jezusowi i postanowiłem Mu we wszystkim zaufać. Bardzo chciałem się zmienić i przestać oszukiwać. Jezus mi w tym pomagał i kiedy na trzecim roku studiów rozpoczęła się sesja zimowa, postanowiłem przyłożyć się do nauki. Jednak zmiana przyzwyczajeń nie była łatwa.

Najtrudniej było z elektrotechniką. Na to zaliczenie szedłem bardzo wystraszony. Egzamin pisemny odbywał się w małych, kilkunastoosobowych grupach. Aby zaliczyć, trzeba było rozwiązać co najmniej dwa z trzech zadań. Gdy je zobaczyłem, miałem wątpliwości, czy się uda. Z jednym jakoś sobie poradziłem. Z drugim już miałem duży problem, a trzeciego nawet nie zaczynałem. Gdy tak siedziałem i męczyłem się z rozwiązaniem, pani profesor, która nas pilnowała, musiała na chwilę wyjść.

W tym momencie kolega z grupy, który był po technikum elektrycznym i rozwiązał wszystko w tempie olimpijczyka, podsunął nam ściągę z rozwiązaniem drugiego zadania, właśnie tego, które sprawiało mi kłopoty. Wiedząc, że przegrywam w tej nierównej walce, czułem olbrzymią pokusę, aby skorzystać z koleżeńskiej pomocy. Gdy dostałem ściągę z rozwiązaniem, toczyła się we mnie walka. Stwierdziłem wtedy, że trudno, nie zdam, ale nie złamię obietnicy. Wiedziałem, że będę musiał się więcej pouczyć i podejść do egzaminu w drugim terminie. Nie otworzyłem ściągi, tylko podałem ją dalej. Skończyłem, mając jedno zadanie rozwiązane w całości i drugie w połowie. Wiedziałem, że to za mało.

Po egzaminie dowiedziałem się, że oprócz mnie wszyscy skorzystali z pomocy, którą ja odrzuciłem. Wkrótce jednak miałem się przekonać, że Bóg jest większy i może uczynić cud, mimo mojego braku wiedzy.

Po dwóch dniach przyszedłem, trochę dla formalności, sprawdzić wyniki egzaminu z elektrotechniki, spodziewając się, że jestem jedynym, który nie zdał. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jestem jedynym z grupy, który zaliczył. I to na ocenę dobrą! Zupełnie nie rozumiałem, co się stało.

Dopiero później dowiedziałem się, że na ściądze, która krążyła po sali w czasie egzaminu, był błąd. A ponieważ błąd ten został powielony u wszystkich osób poza mną, dostałem lepszą ocenę, niż wynikałoby to z zasad na egzaminie. Bóg mi pokazał, że warto Mu zaufać.

Od teraz nie idę sama
Autor: Roksolana

Czas studiów jest ściśle związany z moim nawróceniem. To na pierwszym roku usłyszałam o Jezusie, zaprosiłam Go do swojego serca i zaczęłam kroczyć Jego drogą. Jak to się zaczęło? Urodziłam się i wychowałam w Ukrainie. Przeprowadziłam się do Polski, by studiować prawo na Uniwersytecie w Katowicach.

Już w czasie pierwszych zajęć zrozumiałam jednak, że mój poziom polskiego jest za słaby, żeby sobie poradzić na tym kierunku. Na początku nawet z koleżankami ze studiów musiałam rozmawiać po angielsku, żeby się jakoś porozumieć. Natomiast to, co mówili wykładowcy na zajęciach, brzmiało dla mnie jak łacina.

To była niezwykle stresująca sytuacja, czułam się niepewna i zagubiona. Wracałam po zajęciach i cieszyłam się, że kolejny koszmarny dzień się skończył. Bałam się zaliczeń i egzaminów. Byłam przekonana, że na pewno wyrzucą mnie ze studiów już po pierwszej sesji. O Jezusie usłyszałam od dziewczyny, która ze mną studiowała. Bardzo ją lubiłam, gdyż zawsze okazywała mi życzliwość. Jednakże na początku temat Jezusa nie bardzo mnie interesował. Ta dziewczyna opowiadała o Nim, jak gdyby znała Go osobiście. Nikt wcześniej nie mówił mi o Bogu w taki sposób. Z biegiem czasu zrodziła się między nami przyjaźń. Poznałam jej rodzinę oraz inne osoby, które również opowiadały mi o Jezusie. Mogłam poznać ich bardziej i zobaczyć, że życie i czyny rzeczywiście potwierdzały ich słowa. Doświadczyłam wiele razy bezinteresownej pomocy i miłości, jakiej wcześniej nie doświadczyłam od obcych ludzi. Było to niezwykłe, ponieważ moje życie tak nie wyglądało.

Starałam się być dobrym człowiekiem, ale kończyło się to zawsze tylko na udawaniu. W środku byłam kimś innym, niż na zewnątrz. Było we mnie dużo zazdrości, smutku i niepewności. Chciałam się zmienić, ale nie umiałam, bo cały czas mi czegoś brakowało. Jak się wkrótce okazało, brakowało mi Jezusa. Mimo iż po kilku miesiącach lepiej radziłam sobie z polskim, to nadal mój poziom był za słaby, żeby dobrze się przygotować z materiału na egzaminy. Potrzebowałam pomocy, bo widziałam, że w czasie sesji będzie bardzo trudno. Jednocześnie rozumiałam, że żaden człowiek nie jest w stanie mi pomóc. Została mi tylko nadzieja, że Jezus potrafi. Potrzebowałam, żeby On uczynił cud w moim życiu.

Pomodliłam się i zaprosiłam Jezusa do mojego życia podczas przygotowań do pierwszego egzaminu. Uczyłyśmy się razem z dziewczyną, która mówiła mi o Bogu. Wywiązała się między nami głębsza rozmowa i wtedy zapytała, czy nie chciałabym oddać życia Jezusowi w prostej modlitwie, własnymi słowami. Zgodziłam się. Naprawdę pragnęłam doświadczyć Boga w swoim życiu. Jezus odpowiedział na tę modlitwę i bardzo szybko pozwolił doświadczyć Swojej łaski. Przeprowadził mnie przez egzaminy i sprawił, że zdałam wszystkie w pierwszym terminie.

Było to dla mnie niezwykłe, gdyż wiele kolegów i koleżanek ze studiów nie zdało wszystkiego za pierwszym razem. Wiem, że to był Jezus, ponieważ moje ograniczenia były zbyt duże, żeby przejść przez tak trudne egzaminy. W ten sposób przekonałam się, że Bóg naprawdę interesuje się moim życiem i ma moc dokonać rzeczy niemożliwych.

Ta sytuacja przybliżyła mnie mocno do Jezusa. Zapragnęłam żyć blisko Niego i dzielić z Nim te dobre oraz te trudne chwile. Relacja z Bogiem oraz czytanie Słowa Bożego sprawiły, że zaczęłam się również stawać nowym człowiekiem. Stopniowo moje serce się zmieniało, a zmiany nie były tylko pozorne. Pojawiły się w moim życiu radość i pokój, których wcześniej nie doświadczałam. Byłam również w stanie szczerze kochać ludzi, a źródłem tej miłości był i nadal jest Jezus.

Zaufać i zwyciężyć
Autor: Leszek

Opisywane zdarzenia miały miejsce na drugim roku studiów, w trakcie przedłużonej zimowej sesji egzaminacyjnej. Do ukończenia trzeciego semestru potrzebowałem zaliczenia z matematyki (było to zaliczenie na prawach egzaminu umożliwiające promocję na kolejny semestr) oraz zdanego egzaminu z mechaniki technicznej. W tamtym czasie oba przedmioty były dla mnie bardzo trudne do zrozumienia.

Uczyłem się wiele. Jednakże z matematyki pozostało ostatnie zaliczenie – komisyjne, a z mechaniki miałem dopuszczenie do czwartego (ponadplanowego) terminu, by osiągnąć cel – promocję na kolejny semestr. Sprawa się jeszcze bardziej skomplikowała, kiedy wykładowca matematyki zachorował i przez kilka tygodni nie był obecny na uczelni. W związku z tym uczestniczyłem w zajęciach z kolejnego semestru, korzystając z warunkowego wpisu z nadzieją, że będę mógł mimo wszystko zaliczyć braki. W czasie egzaminów moja wiara została wystawiona na próbę. Pociechą była jednak świadomość, że przyjaciele modlili się za mnie i moje zaliczenia.

Wreszcie nadszedł dzień ostatniej próby – 1 kwietnia. Zebrała się trzyosobowa komisja. Każdy ze zdających otrzymał trzy zadania i 45 minut na ich rozwiązanie. Dwa nie stanowiły dla mnie trudności oprócz trzeciego, na które nigdy nie natrafiłem, ucząc się z podręczników. Wtedy pomodliłem się do Ducha Bożego o pomoc. Wiedziałem też, że 100 km dalej są osoby, które modlą się za mnie. Zacząłem pisać. Nie umiem wytłumaczyć, w jaki sposób rozwiązałem to zadanie. Efekt był taki, że przewodniczący komisji, oglądając moją pracę, zapytał ze zdziwieniem: Pan to zadanie rozwiązał? Odpowiedziałem, że tak, nie mając pewności, czy zrobiłem je dobrze. Komisja uznała, że zasłużyłem na zaliczenie. Dodam, że na pięć osób zdających tylko ja zaliczyłem.

Miesiąc później zdawałem z mechaniki, także w gronie pięciu osób. Dla każdego z nas był to czwarty termin, a dla jednego z kolegów kolejny rok na studiach, kiedy próbował zaliczyć ten przedmiot. Czekaliśmy na wyniki naszej ostatniej próby w tym semestrze, a kolega, o którym wspomniałem wcześniej, powiedział: Nie umiem patrzeć, jak jesteś szczęśliwy. Nie zrozumiałem go, gdyż w głowie miałem miliony myśli: Co będzie, jak tego nie zdam, jak będzie wyglądała moja przyszłość? On zaś dostrzegł, że jestem spokojny. Wiem na pewno, że to był Boży pokój.

Kiedy weszliśmy do gabinetu, egzaminator bez słowa oddał pozostałym studentom indeksy, w których była informacja o braku zaliczenia. Następnie zdenerwowany wręczył mi mój indeks i powiedział: Nie rozumiem, jak to się stało, ale pan zdał!

Pojąłem, że to zrobił Bóg, bo moja wiedza nie była większa od wiedzy pozostałych. W sercu miałem jedynie wiarę w pomoc Jezusa, a wsparcie modlących się za mnie osób tę wiarę wzmacniało. Tym samym 17 maja semestr zimowy został pozytywnie zakończony. Tydzień później rozpocząłem kolejną sesję egzaminacyjną – ale to już inna historia.

1

Ewangeliczny Kościół Chrześcijański | Os. Powstańców Śląskich,
Pawilon Usługowy nr 7/1, 44-240 Żory
biuro@ekch.pl

Adres do korespondencji: 44-240 Żory, UP-1, skr. poczt. nr 50

Ewangeliczny Kościół Chrześcijański wpisany jest w Dziale A Rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych MSWiA pod nr 161

NIP: 651-168-65-10, REGON: 240321600